Też mi wielka podróż

też mi wielka podróż

Przecież strach to ja,
księżycowa, zacieniona, podmorska głębina.
Ciekawe.
To dlaczego spotykam się z innymi, a ze sobą nie?
Włosy czy oczy mam nie tego?
Ah nie! To chodzi o moje mieszkanie!
Jednak za ciemne i mokre, co?
No, wolę wygodnie.
Ale, ale mam bezpieczny strój i inne takie tam.
Podobno wystarczy tylko wskoczyć głębiej.
Zaboli, słyszałam.
Tam głęboko to boli.
Podobno rozsadzi głowę.
No trudno.

Już, już, już!
Już czuję, już boli!
Bardzo boli!
Dlaczego kurwa tak bardzo boli?
Nie myśleć, nie myśleć!
Płynąć, tylko płynąć!
Za chwilę pewnie odbiję się od dna.
Jeszcze nie?
Kurwa mać! Ile to jeszcze będzie trwać?

Już, już, już!
O, już czuję dno!
Rozsadza mi głowę.
Chyba zwichnęłam bark.
Złamałam kręgosłup.
Boże, serce mi pękło!
Pękło mi serce!
Umarłam!

Nie, jednak nie!
Słyszę ciszę!
Żyję!!!

I co?
I nie ma tu nic?
I nie ma tu nikogo?
I tylko ja?
I to już?
I do brzegu?

Cały ten czas czekałam?
A wystarczyło tylko wskoczyć?
Też mi wielka wyprawa!

Wiele strachu i bólu pojawia się podczas rozstania. A co, jeśli jest to niepowtarzalna szansa na spotkanie ze sobą, na poznanie siebie?

W naszym umyśle mieszkają tak naprawdę tylko dwie siły, które napędzają nasze życie. Pierwsza to miłość, w niej zawiera się zaufanie i akceptacja. Druga to strach.

Druga napędza nas cholernie boleśnie, często tym dłużej i boleśniej, im dłużej zwlekamy ze spotkaniem się z nią oko w oko. Z różnych powodów boimy się wejść na drogę, na której mamy szansę spotkać się z naszym strachem i się od niego uwolnić. Tak bardzo brakuje nam odwagi. Dlatego zwlekając paradoksalnie cierpimy bardziej i dłużej. Im szybciej podejmiemy decyzję, żeby zaryzykować i dotknąć ten strach, tym szybciej przestaniemy cierpieć w nieskończoność. Choć to nie znaczy, że po drodze nie będzie boleć. Będzie boleć bardzo, może nawet będziemy umierać. Ale w momencie, w którym poddamy się biegowi wydarzeń, w bólu będziemy się rodzić na nowo. Wchodząc w strach, pozwalając sobie czuć obezwładniający ból, odkrywając, czego tak naprawdę się boimy, i kto utrzymuje ten strach przy życiu, przerywamy błędne koło cierpienia i poznajemy siebie. Wkraczamy z otwartymi oczami i z otwartym sercem na drogę bezwarunkowej miłości, zaufania i akceptacji.

Wiem, że zanim sami nie przejdziemy tego mrocznego tunelu i nie spotkamy się z wszechogarniającym światłem, trudno nam uwierzyć, że kiedy już będziemy na drodze miłości i spojrzymy za siebie, to możemy mieć wrażenie, że ktoś nas wystrychnął na dudka. A dlaczego? A no dlatego, że utrzymywanie strachu i bólu w nieskończoność jest bardziej bolesne i męczące niż zaryzykowanie tego jednego kroku, który pozwala nam przywitać, przeżyć i pożegnać strach. Z tej perspektywy droga do uwolnienia się od strachu może się wydać łatwiejsza i mniej męcząca niż nieskończone utrzymywanie go przy życiu.

Może w tym tekście ktoś znajdzie wsparcie, zachętę, a może kopa w dupęęęęę :). A może ktoś zwyczajnie polubi.

Jeśli tak, to puśćcie w świat.

Puść się tych krzaków!!! 😉

Namaste:)